
Podwórko marzeń
Rzadko się zdarza, że teatralny festiwal otwiera Posłaniec. Duży, szary i puchaty, ze świata bajki. Trochę wystraszony, widać, że nie czuje się pewnie w foyer pełnym eleganckich gości. Ale niegroźny przecież. Chętniej zaczepia najmłodszych widzów – to dla nich ma wiadomość: na kawałku szarego papieru portrety rysunki kilku zabawek i nagryzmolone niewprawną dłonią słowo „czekamy”.
Czekamy i my. Scena wałbrzyskiego Teatru Lalki i Aktora przypomina podwórko w jednym z dolnośląskich miasteczek. Trochę klaustrofobiczne, patchwork różnej wielkości cegieł szczelnie wypełnia niegdysiejsze okna. Chylące się kamienice, przytulone jedna do drugiej, jakby wspierały się przed niechybnym upadkiem. Wysłużony trzepak, meble, których pierwotnego przeznaczenia nikt już dziś nie pamięta. Chodnikowe płyty wszystkich rozmiarów i kształtów, noszące kredowe ślady dziecięcych zabaw. Scenografia Mateusza Mirowskiego w odległym skojarzeniu przywodzi na myśl chagallowskie światy, w których realne krajobrazy zawsze przenika jakaś subtelna magia. A równocześnie jest to podwórko osobne, bezpieczne, przytulne. Ta historia nie mogłaby się wydarzyć między blokami.

Sceniczny świat uruchamia nasz szary znajomy: gołąb-posłaniec. Przelatuje niespiesznie przez scenę, rozgląda się, jakby kogoś szukał, i znika w kulisach. Choć domy zdają się być puste, podwórko ma swoich mieszkańców. Z zakamarków wyłaniają się miś i pajac w pudełku. Poturbowani, „zepsuci”, porzuceni towarzysze niezliczonych zabaw i obiekty eksperymentów, zaspokajających dziecięcą ciekawość. Każde z nich inaczej sobie radzi z poczuciem odrzucenia: pajac bez baterii się jąka, lalka jest opryskliwa i psuje każdą zabawę, miś, jak to miś, stara się wszystkich pocieszyć, globus emanuje spokojną mądrością, a harde klocki od kompletu zagłuszają samotność kompulsywnym działaniem i wciąż nowymi planami ucieczki. Bo wszyscy wierzą, że gdy tylko się stąd wydostaną, wrócą do „swoich” dzieci i wszystko będzie jak dawniej.
Bo wszyscy wierzą, że gdy tylko się stąd wydostaną, wrócą do „swoich” dzieci i wszystko będzie jak dawniej.
Roksana Miner przygląda się tej osobliwej menażerii z czułością i chyba szczerze jej kibicuje. Jej postaci są wcieleniem archetypowych cech przypisywanych zabawkom, ale każda z nich ma również własny, wyrazisty charakter, który odbija się tak w aktorskiej interpretacji, jak i muzyce. Grzegorz Mazoń skomponował muzykę skromną, jeśli idzie o ilość, ale bogatą w instrumentarium i znaczenia. Oprócz piosenek, każdej postaci towarzyszy indywidualny motyw: pojawienie się klocków brzmi zawsze niczym wkroczenie superbohatera, a misiowa mruczanka, z opowieści o pociesznej, odrobinę fajtłapowatej przytulance, zmienia się w song bohatera na wskroś szlachetnego, zdolnego wznieść się ponad osobiste krzywdy i niesnaski, aby dostrzec trudne piękno w drugiej osobie. I choć tekst, w nieznośny dla ucha sposób, znosi postaci na mielizny dydaktyki, to muzyka i dobra aktorska robota sprawiają, że widz zaczyna je szczerze lubić.
Bo też każda z postaci po cichu dźwiga jakąś historię. Lalka jest opryskliwa, nieznośna i z premedytacją niszczy entuzjazm ucieczkowych planów, lecz gdy zostaje sama, dawna sklepowa ślicznotka, dialoguje ze swoją oderwaną nogą, którą straciła podczas zabawy w „operację”. Metaforycznemu odsłanianiu postaci towarzyszy – całkiem dosłowne – odsłanianie animatorów. W pierwszych scenach spektaklu są zupełnie niedostrzegalni, mają czarne kaptury i zasłonięte twarze. Z czasem stają się widoczni, jakby ludzkie postaci, towarzyszące zabawkom, stawały się znakami ich ludzkich emocji. To wreszcie aktorzy, już w planie żywym, budują wymarzony dźwig, który ma pomóc zabawkom przeskoczyć podwórkowe mury i wrócić do swojego dawnego życia. Doskonały plan jest jednak skazany na niepowodzenie. Czy to błąd w konstrukcji, pieczołowicie opracowanej przez globus, czy może ta, rękami ludzi postawiona, budowla nie może zadziałać w bajkowym świecie zaginionego podwórka? Ważniejsza od wydostania się stamtąd, jest bowiem wiadomość dla lali, że i dla niej jest miejsce wśród zabawek, że mimo trudnych emocji, którymi zraża swoich towarzyszy, w ich oczach zawsze jest piękna i ważna.
Cała ta kompania niekompletnych wyrzutków ma przecież siebie, wzajemnie uzdrawiających swoją niedoskonałość.
Fiasko budowlanego przedsięwzięcia otwiera nowy rozdział. Ktoś widział nad podwórkiem szarego gołębia. Wrócił! Był kiedyś jednym z nich, trafił tu ze złamanym skrzydłem, ale troskliwi przyjaciele pomogli mu wyzdrowieć. Teraz przyleciał znowu, by powiedzieć, że zaniósł dzieciom list – ten, na którym narysowali swoje portrety i niewprawną dłonią nagryzmolili: „czekamy”. Na nowo ożywa nadzieja. Choć nie potrafili podać adresu, wierzą, że teraz wszystko się odmieni. Cała ta kompania niekompletnych wyrzutków ma przecież siebie, wzajemnie uzdrawiających swoją niedoskonałość. Szare okna kamienic rozświetlają się na złoto i niebiesko, w nieistniejących szybach przeglądają się gwiazdy. Z zakamarków wychodzą niechciane zabawki wałbrzyskich dzieci, by odnaleźć nowe życie w teatrze. Dzieją się rzeczy niezwykłe.

W ostatniej scenie autorka tekstu, Anna Andraka, do tego nowego, kruchego jeszcze i z trudem zbudowanego świata, wprowadza w planie żywym dwie postaci: dzieci to, czy ostatecznie zdemaskowani animatorzy – pozostaje się tylko domyślać. Czy to do nich trafił list, wysłany za pośrednictwem gołębia? Zabierają z podwórka zaginione zabawki, śpiewając piosenkę o ułomności, która inspiruje twórczość. Bohaterowie, z którymi zdążyliśmy się zaprzyjaźnić, którzy budzili serdeczność i empatię, w jednym geście autorki stracili podmiotowość, stając się li tylko narzędziem, ofiarami przymusu jakiejś, bliżej nieokreślonej, kreatywności. Magia podwórka prysła, kamieniczne okna, przed chwilą rozświetlone, pociemniały. Gołąb nie przyniósł dzieciom więcej listów. Kreatywność zabiła teatr.
Warto jednak „Podwórko zaginionych zabawek” obejrzeć, bo rzadko w polskim teatrze zdarza się tak uczciwie i rzetelnie przygotowana inscenizacja dla dzieci. To jedna z tych prostych historii, które nie chcą zmieniać świata i puszczać oka do dorosłych odbiorców, ale dotykają emocji i tematów z samego serca dziecięcego pokoju.
/mk
/ projekt plakatu: Mateusz Mirowski / zdjęcia: Bartek Warzecha
Spektakl otwarcia IV Festiwalu małych Prapremier | Teatr Lalki i Aktora w Wałbrzychu 15-20 września 2019.